Rola rodzica w kształtowaniu nawyków u dzieci jest nie do przecenienia. Szczególnie w okresie wakacji czy ferii zimowych, gdy nie ma przedszkola czy szkoły, które w obecnych czasach zmuszone zostały do przejęcia ogromnej części odpowiedzialności za wychowanie naszych dzieci. Jak pokazują badania przeprowadzone na rozdzielonych do różnych rodzin bliźniakach jednojajowych, wkład rodzica w możliwości nabycia umiejętności, do których dziecko nie ma wrodzonych predyspozycji jest niewielki. Trudno nauczyć „na siłę” gry na instrumencie muzycznym, czy też wyćwiczyć łatwość w zdobywaniu wiedzy z dowolnego zakresu nauki. Jednak te same badania pokazują, że najwięcej jako dorośli możemy przekazać poprzez swój własny styl życia. Tym samym stając się zdrowym, a przede wszystkim aktywnym modelem w swojej rodzinie. I właśnie wakacje są do tego szczególnie dobrym czasem.

Jestem zawodowo związana z przekazywaniem dzieciom wiedzy, ale wierzę też, że pasji, w zakresie aktywności fizycznej. Mogę więc z własnego, wieloletniego doświadczenia, powiedzieć, że budowanie i utrwalanie zdrowych nawyków, jest najbardziej skuteczną formą nauki. W wielu przedszkolach czy szkołach, w których prowadzimy nasze zajęcia, maluchy mają problem z zapamiętaniem naszych imion (cudowne są formy zastępcze, typu: Pan Tenis), ale tym wspanialsze jest zobaczyć, jak na widok tego samego trenera, grupa kilkuletnich szkrabów, zaczyna bez żadnej dodatkowej zachęty wykonywać ćwiczenia polecane przez nas na rozgrzewkę. Tak, od najmłodszych lat, uczmy naszych podopiecznych, że trening czy jakakolwiek intensywniejsza forma aktywności fizycznej, powinny składać się z rozgrzewki, zajęć właściwych i na koniec rozciągania i relaksu.

Wracając jednak do aktywnej rodziny i roli rodzica, to jak już wspomniałam, zimowe czy też letnie wakacje są zdecydowanie najlepszym momentem do pokazania, że sport i wszelki wysiłek fizyczny jest atrakcyjną i pożądana formą spędzania czasu. Zdecydowanie podkreślić tu należy słowo POKAZANIA. Nie da się tego zrobić z kanapy, trzymając w drugiej ręce pilota, lub „lajkując” nawet najlepszą imprezę sportową, ale w internecie. Jeśli aktywny model, jeśli nauka przez naśladownictwo, jeśli wreszcie chęć realnego zadbania o przyszłość dzieci, to tylko wspólnie i tylko na własnym przykładzie. Przynajmniej na początku. Potem, wraz z zaszczepieniem nawyków aktywności sportowej, dzieci już same będą się albo o to upominać, albo też szukać partnerów do zabawy wśród rówieśników. Mam nadzieję, że do tego czasu również dorośli bakcyla sportu zdążą u siebie odkryć.

Od czego zaczynamy? Od spacerów, unikania windy na rzecz schodów, jazdy rowerem, a nie samochodem do pobliskiego sklepu. To aktywności planowane. Tylko błagam, to nie może być rutynowe czy nudne. Jeśli idziemy na spacer, to jest to wyprawa piracka, detektywistyczna, szpiegowska, rycerska, a zimą wyprawa na biegun lub wyścig z niedźwiedziami, czy co jest właśnie w wieku waszego dziecka aktualnie na tapecie. Idziemy zatem nie na górkę lub do parku i z powrotem, ale idziemy zobaczyć czy ta mała polanka wśród drzew nie jest przypadkiem lądowiskiem lub talerzem smoka. Liczymy po drodze duże kamienie, które zostawili sobie piraci. Sprawdzamy ile okien jest na parterach, a ile na pierwszych piętrach mijanych bloków czy domów. Cel jest jeden. Odciągnąć uwagę dziecka, od nudnej czynności jaką jest monotonne chodzenie, w stronę aktywności ciekawej, tajemniczej. W stronę wyzwania, sprawdzenia, a od pewnego wieku również rywalizacji. Tu mała dygresja. Wbrew obiegowym opiniom, dzieci taką rywalizację z dorosłymi powinny, choć z odpowiednim trudem, wygrywać. Niech to będzie wynik 10-9 i po walce, ale na korzyść malucha. Efektem jest budowanie wiary we własne umiejętności, choć ze względu na odpowiednio duży wysiłek, wiary nienadmiernie rozbuchanej. Budujemy też partnerskie relacje z dzieckiem, które doceni, że wygrało po walce. Nie ma naprawdę nic bardziej żałosnego, niż obraz pochlipującego malucha, któremu rodzic sprawił manto w piłkę, w imię swoich własnych niespełnionych ambicji. To jest smutny element tzw. Komitetu Oszalałych Rodziców, o którym w kolejnych wpisać jeszcze wielokrotnie opowiem. Za to przy okazji, to właśnie rodzić może pokazać, jak radzić sobie z przegraną i jak motywować się do kolejnego, lepszego w swoim wykonaniu starcia.

Planujemy zatem spacer, czy wyjazd rowerem do pobliskiej biblioteki. Ale są też cudowne do wykorzystania okoliczności niezaplanowane. Pamiętacie z dzieciństwa skakanie w kałużach? Nie, nie przez kałuże. W kałużach. Zaraz po deszczu. W rześkim powietrzu schłodzonym intensywnymi opadami. Po całodniowym upale. Albo przez te kałuże przejeżdżanie rowerem. Cudo. Tak, wiem, ubranie się pobrudzi, kalosze będą schły trzy dni, rower może szybciej zardzewieć, trudno znaleźć bezpieczną kałużę, woda jest brudna, a mokre od stóp po czubek głowy dziecko, zachlapie całą klatkę schodową. No i co? Ubranie się wypierze, kalosze wyschną, rower można wytrzeć i naoliwić (to może być kolejne wspólne zadanie), kałużę można samemu najpierw sprawdzić, brudną wodę zmyje się natychmiast po powrocie do domu biorąc ciepły prysznic. A ile z tego radochy. Ile wspólnych przeżyć. Prostych, ale pokazujących, że mama, tata, wujek, ciocia, to super goście są. I nie ma takiej aplikacji na żadnym tablecie.

Wiec ruszamy. Ruszamy się. Pokazujemy dzieciom, że wokoło nas jest masę miejsc i bardzo dużo sposobności do wspólnego i aktywnego spędzania czasu. Niech te wakacje staną się dla wielu z nas początkiem budowania aktywnej rodziny i wdrażania się w rolę „zdrowego modela”. Do dzieła 🙂

Tekst został pierwotnie opublikowany w portalu junior.sport.pl czyli patrona medialnego akcji Zdrowo i Sportowo. Można go znaleźć pod tym adresem:

http://www.junior.sport.pl/junior/1,143109,18415715,piraci-detektywi-rycerze-czyli-jak-sprawic-aby-sport-stal.html

Komentarze zostały wyłączone.