8 godzin w pracy, plus dojazdy, a do tego ciężka przeprawa z szefem, klientem czy dostawcą. Po drodze korki lub uszkodzony autobus. Powrót do domu jawi się wtedy jak wpłynięcie do macierzystego i spokojnego portu, po walce ze sztormem na pełnym morzu. I wtedy …. tato/mamo zrobiłam/byłam/upiekłam/zgubiłam, itd., itp. Człowiek marzy o chwili dla siebie, tęsknie spogląda na kanapę, książkę, telewizor, cichy kąt, cokolwiek. Z drugiej strony chcemy z dziećmi być i znać ich życie, więc zaczynamy wchodzić w zdawkową wymianę informacji. Bez realnego zaangażowania, wysłuchania. Na odczepne, na szybko, byle zaspokoić własne potrzeby opieki i kontaktu. Tyle, że to sztuczne, nieprawdziwe i wymuszone. Na dłużą metę nie ma szans na budowanie w ten sposób prawdziwych relacji.
Podobnie jest w przypadku postanowień związanych z aktywnością fizyczną. Sami chcemy się zmieniać, ale też zadbać o odpowiednią dawkę ruchu swoich dzieci. Obiecujemy sobie, a jeszcze częściej im, że dziś, że po pracy, że w weekend, już teraz na pewno, no może od jutra, tylko nowe buty, zła pogoda. W efekcie słyszmy dodatkowe ….. tato/mamo, obiecałaś, że zagramy/pójdziemy/pojedziemy. Dwa, trzy razy nasz maluch przypomni o zapowiedzianych wspólnych ćwiczeniach, ale potem odpuści i sam zatraci chęci. Jak z tym walczyć? Podejście musi być systemowe, czyli zaplanowane. A do tego zdecydowanie lepiej sprawdzają się aktywności krótsze, ale częstsze i o większej intensywności.
Umawiamy się, sami z sobą, a dopiero później, i to najlepiej po kilku udanych próbach, umawiamy się z dzieckiem. Codziennie, co drugi dzień, ale w sposób zaplanowany. Konkretnie. Wyznaczamy również godzinę i się tego trzymamy. Jeśli mają być różne sporty, to mamy pomysł na najbliższe kilka wyjść. Jeśli jeden rodzaj aktywności, to nie ma wymyślania na miejscu. Przynajmniej zarys tego co chcemy zrobić musi być gotowy już wcześniej. Najlepiej też, jeśli w nasze plany włączone jest więcej osób. Czyli cała rodzina lub też sąsiedzi, znajomi, etc.
W przypadku naszej rodziny jest to codzienne wspólne wyjście z psem (a ostatnio również ze świnką morską) oraz po kilka ćwiczeń z wybranych sportów. I tak na przykład wczoraj ze starszą córką graliśmy w piłkę nożną, a z młodszą ścigaliśmy się na hulajnogach. Uwierzcie, że kilkanaście sprintów w walce o piłkę, czy też dogonienie dziecka na hulajnodze na dystansie 300 metrów, to realny i bardzo wydajny trening HIIT (High Intensity Interval Training), czyli intensywny trening interwałowy. Całość zajęła nam 20 może 25 minut, ale ile przy tym radochy i zmęczenia. Ile nabytych umiejętności motorycznych. Wreszcie nawet dla nas, ludzi ze sportem związanych, ale nie nawykłych do używania hulajnogi, wyścig na kilkaset metrów, to wysiłek, po którym drżą kolana.
Benefity takiego podejścia? Wielorakie. Po pierwsze dbamy o rozwój fizyczny dziecka, a także o własną kondycję. Jest wiele uznanych badań, wskazujący, że dla prostej dbałości o stan zdrowia osoby dorosłej, trening interwałowy, czyli bardzo intensywny, ale rwany, jest zdecydowanie korzystniejszy niż długotrwały wysiłek na stałym poziomie. Po drugie utrwalamy zdrowe nawyki oraz nabywamy umiejętności motoryczne, i to zarówno u dziecka, jak i u siebie. Po trzecie wreszcie, pokazujemy się jako zdrowy model. Po czwarte, dotrzymujemy słowa, a przede wszystkim spędzamy czas na wyłączność. Krócej, ale na 100%. Z własnego doświadczenia wiem, że po takim wysiłku każde dziecko będzie chciało potem odpocząć i pobawić się bez udziału rodzica. Co więcej zrozumie, że wykorzystany został chwilowo czas wspólny, a tym samym rodzic może zająć się sobą. Oczywiście świetnym sposobem na dodatkowe korzystanie z tak odbytej aktywności jest potem wspólny posiłek, przy którym będzie można porozmawiać o minionym dniu, ale też o dopiero co wykonanym treningu czy też rywalizacji sportowej.